Pomnik Waszyngtona / fot. Maciej Klunder |
Blogowa nazwa zobowiązuje, toteż postanowiliśmy zajrzeć jak czas płynie w innych stolicach, już nie tylko europejskich, ale i światowych - jest to nieocenione źródło porównań. Trzeba trafu, że zaprzyjaźniony z redakcją człowiek, rozpoczął właśnie swoje wojaże. Pierwsze 15 tysięcy kilometrów (ok. 9000 mil ) przyniosło kilka ciekawych obserwacji. A zatem w drogę! Dziś udajemy się do stolicy kraju kapitalistycznego: Kierunek Waszyngton. Prosimy o zapięcie pasów i wyłączenie telefonów komórkowych.
American Pie
Stolica USA jest niezwykle miła naszej klasie politycznej. Dla szaraków mniej przyjemna. Dopełnianie lotniskowych formalności ciągnie się w nieskończoność. Na dodatek, strasznie przy tym człowieka obmacują (czyżby w poszukiwaniu cennej wizy?). Przyjdzie się jednak zaraz przekonać, że w tym kraju wszystko jest jakby dłuższe, wyższe, szersze i cięższe (nawet bagaż powrotny zwiększył objętość). Już jedną wielopasmową autostradą, po której suną potężne amerykańskie Dodge, można by obdzielić kilka polskich województw.
Jednak wbrew temu co można "wyczytać" z amerykańskiej kinematografii, Waszyngton nie jest stolicą świata, a jedynie Stanów Zjednoczonych. Jak każde miasto, ma dzielnice lepsze i dzielnice gorsze (czyli te bardziej bezpieczne i mniej bezpieczne). Jeśli nie wiemy, która jest która, lepiej poruszać się taksówką i nie włazić niepotrzebnie w zaułki. Nie znaczy to jednak, że wszyscy dookoła czają się na nasze życie. Pomimo powszechnego dostępu do broni, ulice nie spływają krwią. Co ciekawe, liczba zabójstw z użyciem broni palnej wzrosła ponad trzykrotnie w kilka lat po wprowadzeniu restrykcji (1976-1991). W miarę jak władze wycofywały się z nałożonych ograniczeń, liczba zabójstw zaczęła maleć.
Podczas spacerów po mieście, Europejczyka od razu przytłacza skala zastanej materii. Weźmy na ten przykład znany z licznych produkcji filmowych biały obelisk. Jego wysokość to bagatela 169.3 metry - czy, jak chcą Amerykanie, 555 stóp (ponad 2/3 Pałacu Kultury!). Konstrukcję poświęcono Jerzemu Waszyngtonowi, pierwszemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Wielu z nas z pewnością zna tę postać - jego podobizna znajduje się na banknotach 1 dolarowych.
fot. Maciej Klunder |
Monument imponuje wielkością, lecz sam w sobie nie jest specjalnie oryginalny. Po naszej stronie Atlantyku można podziwiać podobne struktury. Obeliski znajdują się bowiem w Londynie, Berlinie, Paryżu, Wiedniu, Bratysławie, Rzymie, Pradze ... i oczywiście w Warszawie - nawet kilka sztuk. Aż dwa zdobią Plac Defilad. Miejskie legendy mówią o tym, że strzegą tajnych wyjść podziemnych z Pałacu Kultury (sądząc po niewielkim oddaleniu od Pałacu przewiduję, że daleko by władza nie uciekła).
warszawski obelisk vs. waszyngtoński monument, fot. Maciej Klunder |
Jednak nasze zabawki to w zasadzie miniaturki przy tym co wystawiono w stolicy USA. Trzeba się pogodzić z faktem, że Waszyngton ma większego. Ale nie jest to jeszcze powód, aby popadać w kompleksy. Dodajmy dla bilansu, że obok naszych obelisków stoi 231 metrowy pałac - a w Waszyngtonie zaledwie parterowy domek.
PKiN, fot. P. Gruchała / Biały Dom, fot. Maciej Klunder |
Znamienne jest to, że Biały Dom jak magnes przyciąga wszlekiej maści przeciwników bieżącej polityki. Przy czym sama polityka nie ma tu nic do rzeczy, bo jaka by nie była, w 318 milionowym kraju zawsze znajdą się jacyś niezadowoleni. Dlatego skwerek Lafayette, przylegający do Pennsylvania Avenue, jest miejscem nieustającego protestu, choć gołym okiem widać stąd, że białe jest białe.
Ów kolor, ale i styl architektoniczny Białego Domu sprawia, że blisko mu do warszawskiego Pałacu Prezydenckiego (oba w stylu klasycystycznym), znajdującego się na Krakowskim Przedmieściu. I protestów też u nas nie brakuje.
Skwer Lafayette vis'a'vis Białego Domu, fot. Maciej Klunder |
House of Cards
W oczach twórców serialu House of Cards, Waszyngton jest siedliskiem zgniłych do szczętu ośrodków władzy, dla których bezwzględne manipulacje, afery i mordestwa na zlecenie są chlebem powszednim, a dobro obywateli znajduje się na samym końcu listy (jeśli w ogóle jest na liście). Cóż powiedzieć? Taki już los stolic. Jednak w Warszawie nie potrzeba nam takich reżyserów - wątki pisze samo życie, czego przykładem niedawny wyciek akt z prokuratury, skutkujący drugą odsłoną afery taśmowej. Sama afera oraz stenogramy rozmów mogłyby posłużyć amerykanom za gotowy scenariusz kolejnej serii. Może faktycznie uczynić z tego towar eksportowy?
plakat promujący serial / pomnik Abrahama Lincolna, fot. Maciej Klunder |
Krzesło, które tak bardzo chciał zająć Frank Underwood - główny bohater House of Cards
- należy do Abrahama Lincolna - 16-tego prezydenta Stanów Zjednoczonych,
który sprawował urząd podczas wojny secesyjnej. Z tej potyczki wyszedł
obronną reką, choć zwycięstwem cieszył się tylko kilka dni. Zginął w
zamachu, a dokładniej, od strzału w tył głowy. Mimo to (a może przede
wszystkim) zapamiętany został jako ten, który uratował Unię przed hordą
dzikich Konfederatów. Historia zatacza koło, wszak u nas też się stale taką jedną Unię ratuje. Nie zapominajmy jednak, że tu w Europie wszystko jest krótsze, niższe, węższe i lżejsze.
PG