Historia magistra vitae est

Tytus Liwiusz, ur. 59 p.n.e.; zm. 17 n.e.

Historia testis temporum, lux veritatis, vita memoriae
magistra vitae, nuntia vetustatis

Liwiusz

Zbliżające się wielkimi krokami 100-lecie wybuchu I wojny światowej skłania do refleksji - i nie tylko nad samym wydarzeniem i procesami, które do niego doprowadziły, lecz także nad procesami historycznymi w ogóle. Czy raczej, nad pojmowaniem owych procesów we współczesnym świecie. Zwłaszcza, że obecne napięcia niebezpiecznie przypominają to, co działo się równo 100 lat temu.

Uczniowie klas humanistycznych być może pamiętają jeszcze sentencję: Historia magistra vitae est. Rzecz współcześnie zapomniana lub wywołująca uśmiech politowania. A jeszcze kilka lat temu wieszczono triumfalny powrót Łaciny do łask, ale trend niespodziewanie opadł. Co martwe z grobu nie powstaje, choć pamiętajmy, że i od tego zdarzył się wyjątek - nie tak wcale dawno, bo niespełna 2000 lat temu.

Nie chcę i nie będę odwoływał się do banałów, mówiących o tym, że warto uczyć się łaciny. Że warto to pewne, ale dlaczego? A choćby dlatego, że jest ona skarbnicą niezliczonej ilości sentencji. Też nie bez przyczyny. Bo przecież nie po to powstały, by spędzać sen z powiek przyszłym uczniom i studentom kierunków humanistycznych. Owe powiedzenia zostały  w y p r a c o w a n e  w toku uważnej obserwacji świata - w tym procesów politycznych, relacji społecznych itp. - a następnie ujęte w zgrabne powiedzenia nabite treścią po brzegi. Wszystko po to, by służyć następnym generacjom.

Tymczasem, żyjemy w świecie, w którym odrzuca się wszystko to, co już było i bezkrytycznie - z uporem i determinacją godną lepszej sprawy - przyjmuje wszystko co nowe (i niesprawdzone), naiwnie wierząc, że najgorsze już za nami. To zasadniczy błąd. Dobrowolnie odrzucamy wiedzę bezcenną!

Nie miejmy złudzeń, świat się zmienia - owszem, ale natura ludzka ani trochę. Namiętności wciąż z tą samą mocą szargają nasze serca i naginają wolę. Nadzieje na to, że wszystko już było, i kroczymy ku świetlanej przyszłości nie obarczonej piętnem lat minionych, można włożyć między bajki. Bądźmy szczerzy, koniec historii może nadejść tylko wraz z końcem czasu.

Alea iacta est. Julisz Cezar przekracza Rubikon / styczeń 49 roku p.n.e.
Ugotujmy więc starożytno-nowożytną zupę, a zobaczymy jak jej składniki łączą się ze sobą. Będzie to danie na swój sposób "rzymsko-francuskie". Weźmy więc Gajusza Juliusza Cezara i dodajmy doń naszego "wybawiciela" z czasów Księstwa Warszawskiego - Napoleona Bonaparte. Niewątpliwie obaj panowie działali w zgoła innych okolicznościach, w innych realiach i częściowo na innym terytorium, ale czyż nie było tak, że oto Cezar przekroczył Rubikon, a Napoleon Niemen z dokładnie tych samych pobudek? Czyż ostatecznym celem nie było umocnienie i poszerzenie zakresu władzy, by mieć jeszcze większy wpływ na losy państw (oraz nowych terytoriów) i możliwość kreowania ich polityki na własną modłę? I cóż z tego, że owe wypadki dzieli zgoła 1861 lat? Ta zupa jest tak samo świeża, jak te gotowane współcześnie. Przykłady można mnożyć.

Alea iacta est. Napoleon Bonaparte przekracza Niemen / czerwiec 1812 roku.
Sfera uczuć też zdaje się być nietknięta zębem czasu. Wie to każdy zakochany licealista, który czytał erotyki Adama Asnyka. Co sprawia, że człowiek od przeszło stu lat leżący w grobie z taką łatwością dociera do ludzkich serc? Zgadujmy: uniwersalizm tego uczucia? Ba, nawet niepokonany przez mężów Achilles skapitulował przed Bryzejdą. Toteż nie widzę doprawdy żadnego powodu, by mniemać, że gorące uczucie, jakie żywił Jan III Sobieski do Marii Kazimiery d'Arquien, miałoby różnić się czymś od współczesnych afektacji. Znów, różne czasy i uwarunkowania, a także wynikające z tego zachowania, ale czy ktokolwiek z nas może powiedzieć, że sam kochał inaczej?

Dość powiedzieć, że literatura - od Iliady po, nie przymierzając, współczesne Harlequiny eksploatuje temat romansów bez przerwy, a ten wciąż pozostaje aktualny. Co z resztą wiele mówi nam o geniuszu Szekspira, którego prace naszpikowane są namiętnościami z gatunku tych, co nie przemijają i gwiżdżą na XXI - wieczne infantylne tendencje do pojmowania świata. A, że pisane ponad czterysta lat temu, cóż z tego? Będą aktualne i za sto lat, i dwieście, i pięćset, póki gatunek ludzki będzie stąpał po tej ziemi.

Ot, świat się skurczył odrobinę, ale w pryncypiach nie zmieniło się nic. Czy trzeba jeszcze coś więcej, by dowieść, że także procesy polityczne - sterowane przecież przez ludzi - zmieniły się choć na jotę? Otóż nie! Toczą się dokładnie w taki sam sposób jak dawniej. Częściowo zmieniły się tylko narzędzia, jak zmieniają się krajobrazy za oknem pędzącego pociągu. W środku jednak, wszystko trwa po staremu. Gruntowna analiza owych procesów, z uwzględnieniem wszystkich występujących czynników, jest niezbędna do prawidłowego kierowania organizmem państwowym. Wszystko po to, aby  nie doprowadzić do momentu, w którym kości zostaną rzucone. Bo kiedy zostaną, odwrotu już nie będzie.

Może więc zamiast odrzucać podszepty przodków na rzecz współczesnych urojeń, warto raz jeszcze pochylić się nad mądrością przywołanego we wstępie powiedzenia, by nie powtarzać w kółko tych samych błędów, które popełnialiśmy w przeszłości. Mówi się, że głupiec uczy się na własnych błędach, mądry - na cudzych. Jak zatem nazwać kogoś, kto na błędach nie uczy się wcale?


Piotr Gruchała