Sobota to w istocie idealny czas, aby spędzić kilka uroczych chwil w
Warszawie. To nie nowość, że szczególnym zainteresowaniem cieszy się
Stare oraz Nowe Miasto. Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy -
nie inaczej było wczoraj, bowiem to co wydarzyło się przy okazji Biegu
Powstania Warszawskiego zakrawa na farsę. I doprawdy, byłoby to nawet na
swój sposób śmieszne, gdyby nie było tragiczne. Jak mawiał Albert
Einstein: "Tylko dwie rzeczy są nieskończone. Wszechświat i ludzka głupota. Co do pierwszej są jednak pewne wątpliwości".
Wszyscy zmotoryzowani, którzy zapragnęli wczoraj wieczorem wrócić do
domu, nie mieli takiej możliwości. Po godzinie 20:00 wszystkie drogi
wyjazdowe z Nowego Miasta zostały zablokowane. WSZYSTKIE. Na ulicy
Zakroczymskiej natknęliśmy się na pierwszą barykadę i kilka samochodów,
które grzecznie czekały w kolejce. Zrobiliśmy kółeczko, aby uciec inną
drogą, ale na ulicy Franciszkańskiej, Świętojerskiej i Długiej też
wyrosły barykady. Nie było rady, trzeba było przeciskać się autem przez
Freta, do Mostowej. Samochodem, w sobotni wieczór, przez tłum ludzi,
którzy (z resztą słusznie) nie mieli ochoty, by ustąpić miejsca. Cóż, nie
było wyjścia - dosłownie.
Zjechaliśmy w dół Mostową, by wyskoczyć na Wisłostradę. STOP wróć. Przejazdu nie ma. Nerwowe pytania, coraz więcej rozgoryczonych kierowców. Funkcjonariusze nic nie wiedzą, oni tu tylko stoją i mają nie przepuszczać. Nie mają żadnej informacji o organizacji ruchu. Nie widzą, czy gdzieś można wyjechać, czy nie. Po naciskach okazuje się, że jednak coś wiedzą! Otóż, do godziny 23:00 nic się nie zmieni, ale jak się komuś chce, to może próbować dalej. Może, MOŻE, gdzieś się uda. Znaczy co? Mamy pomachać Kazimierzem przed nosem, czy forsować zapory siłą? Zerkamy na zegarek, jest 20:40.
Zjechaliśmy w dół Mostową, by wyskoczyć na Wisłostradę. STOP wróć. Przejazdu nie ma. Nerwowe pytania, coraz więcej rozgoryczonych kierowców. Funkcjonariusze nic nie wiedzą, oni tu tylko stoją i mają nie przepuszczać. Nie mają żadnej informacji o organizacji ruchu. Nie widzą, czy gdzieś można wyjechać, czy nie. Po naciskach okazuje się, że jednak coś wiedzą! Otóż, do godziny 23:00 nic się nie zmieni, ale jak się komuś chce, to może próbować dalej. Może, MOŻE, gdzieś się uda. Znaczy co? Mamy pomachać Kazimierzem przed nosem, czy forsować zapory siłą? Zerkamy na zegarek, jest 20:40.
Tymczasem, jeden z mundurowych radzi nam, abyśmy skontaktowali się z
Hanną Gronkiewicz-Waltz. Dosłownie! Jak na złość, numer do Hanki został w
domu, bo przecież widujemy się tak często na wspólnych obiadach, że nie
ma potrzeby do siebie dzwonić. Żal patrzeć i słuchać, jak
funkcjonariusze zaufania publicznego, popisują się indolencją,
niekompetencją i chamstwem.
W akcie desperacji przebijamy się jeszcze przez gęstniejący sznur samochodów i próbujemy Podwalem. Nic z tego. Od Kilińskiego, Podwale jest ulicą jednokierunkową. Zakaz wjazdu. To nie żart. Jesteśmy odcięci, razem z setką innych ludzi. Zapada zmrok, tworzą się monstrualne korki, brakuje miejsc do parkowania. Duchota ogromna, powietrze stoi, inni też.
Dla tych, którzy znaleźli się w potężnych kolejkach, nie ma już ratunku. Ulice są wąskie, wszędzie stoją auta. Nie można już zawrócić, "przytulić" się gdzieś. Trzeba stać i czekać. Wciąż żadnych informacji. Na każdej z barykad stoi jeden, góra dwóch mundurowych i ograniczają się do machania lizakiem. Kierowcy z dalszych szeregów, wciąż mają włączone silniki, zapalone światła - sądząc zapewne, że to chwilowy przestój. Nie wiedzą jeszcze, że spędzą w tym miejscu najbliższe 2,5 godziny. Nikt ich nie informuje. Po co? Kierowca spod Warszawy desperacko poszukuje drogi ucieczki. Jest z małym synkiem, który co i raz zanosi się płaczem. Ależ pięknie będzie wspominał ten wyjazd.
W akcie desperacji przebijamy się jeszcze przez gęstniejący sznur samochodów i próbujemy Podwalem. Nic z tego. Od Kilińskiego, Podwale jest ulicą jednokierunkową. Zakaz wjazdu. To nie żart. Jesteśmy odcięci, razem z setką innych ludzi. Zapada zmrok, tworzą się monstrualne korki, brakuje miejsc do parkowania. Duchota ogromna, powietrze stoi, inni też.
Dla tych, którzy znaleźli się w potężnych kolejkach, nie ma już ratunku. Ulice są wąskie, wszędzie stoją auta. Nie można już zawrócić, "przytulić" się gdzieś. Trzeba stać i czekać. Wciąż żadnych informacji. Na każdej z barykad stoi jeden, góra dwóch mundurowych i ograniczają się do machania lizakiem. Kierowcy z dalszych szeregów, wciąż mają włączone silniki, zapalone światła - sądząc zapewne, że to chwilowy przestój. Nie wiedzą jeszcze, że spędzą w tym miejscu najbliższe 2,5 godziny. Nikt ich nie informuje. Po co? Kierowca spod Warszawy desperacko poszukuje drogi ucieczki. Jest z małym synkiem, który co i raz zanosi się płaczem. Ależ pięknie będzie wspominał ten wyjazd.
Mijają kolejne długie minuty. Na obszarze Nowego Miasta pojawiają się patrole piesze. Oni tu tylko sprzątają. Im strzelać nie kazano. Ci szczęśliwcy, którzy jakimś cudem nie wpadli w korek, parkują gdzie popadnie, a strażnicy miejscy zacierają ręce. Będzie golenie! Właściciele płatnego parkingu także zadowoleni. Złoty wieczór. Aż chce się zacytować ministra Sienkiewicza. Inna sprawa, że faktycznie jest to jakiś sposób na zabezpieczenie frekwencji.
W końcu i my porzucamy samochód i ruszamy pieszo, by wydostać się z tego kotła. Przy czym zadajemy sobie pytanie, czy aby przedrzeć się do metra pod Arsenałem, będziemy musieli zejść do kanałów?
Smutno, że w tle tych wydarzeń znajdowała się ciekawa inicjatywa, jaką był Bieg Powstania Warszawskiego. Wiele osób będzie wspominać ten wieczór jak koszmar, a całą sytuację kwitować pogardliwym splunięciem. Organizatorzy zapewniali opiekę medyczną, napoje, cenne nagrody i niepowtarzalną atmosferę. Tak. Ufamy, że taka atmosfera już się faktycznie nie powtórzy.
PG