Korona Warszawy - na dachu Ursynowa

Ekspedycja w drodze na szczyt, ostatnie metry
Kopa Cwila poddała się o dziś o godzinie 12:13. Oficjalnie. Dochodzą nas bowiem głosy, że pierwsze wejście miało miejsce bladym świtem. Był to piąty z kolei atak i piąty sukces Ekspedycji. Aby zdobyć upragnioną Koronę Warszawy, trzeba będzie jeszcze wspiąć się na Górę Gnojną. Termin pozostaje nieznany.

Zmagania z ursynowskim wzniesieniem były wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze, grupa przyjechała na miejsce już wczoraj, rozbijając obozowisko w pobliskiej Dolinie Służewieckiej. Po drugie, ekspedycję wspomagała Grupa Ratownictwa Specjalistycznego OSP Płock. Po trzecie zaś, sporządzono przepiękne fotografie metodą mokrego kolodionu. Te zdjęcia zawdzięczamy duetowi krakowskich fotografów, Gabrieli Szewczyk oraz Michałowi Sitkiewiczowi. Obecność tak znamienitych gości umiędzynarodowiła wyprawę.

Kiedy przybyłem na miejsce, członkowie ekspedycji docierali już na szczyt. Ponad 100 metrów niżej, u stóp wzniesienia, rozgrywano mecz piłki nożnej.  Na tych dwu płaszczyznach trwała zażarta walka o każdy metr wydarty ziemi. Każdy krok przybliżał do celu, każde uderzenie serca wzmagało determinację, z każdym oddechem rosła nadzieja na pokonanie przeciwności. Byle wytrzymać! Wiemy jednak, że taka walka rozgrywa się w gruncie rzeczy na wielu płaszczyznach i w różnych okolicznościach.

Owa, odrobinę metaforyczna, obserwacja pozwala spiąć klamrą dzisiejsze wypadki z inicjatywą, jaka od początku przyświeca członkom ekspedycji. Ostatecznym celem, dzięki któremu jesteśmy świadkami widowiskowych wspinaczek, jest przecież zbiórka pieniędzy dla Fundacji Rak'n'Roll.


Ochłonąwszy, skierowałem swoje pierwsze kroki do Base Camp'u, gdzie już trwało wywoływanie wczesnej partii zdjęć i uczulanie kolejnych płyt. Po krótkim rekonesansie sam rozpocząłem wspinaczkę. Tam w dole panowała cisza i spokój, lecz na stoku, z każdym metrem mocniej dawało się odczuć podmuchy ziemnego wiatru, w dodatku wędrówkę utrudniała mocno rozmiękła ziemia. Zająłem więc dogodne miejsce w połowie wysokości, aby móc komfortowo obserwować poczynania grupy.

Panowie spędzili na szczycie trochę czasu podziwiając widoki i przygotowując się do wykonania kolodionowych zdjęć. Humory dopisywały, choć wiatr bezlitośnie bił po nagim stoku nie oszczędzając nikogo.



w tle odległe szczyty ursynowskich bloków








Zejście malowniczą doliną na wschodnim stoku odbyło się przy dźwiękach piosenek. W obozie czekała nagroda w postaci przepięknych kolodionów, dokumentujących dzisiejsze zmagania. Skorzystałem z odrobiny swobody, by podpytać o to i owo uczestników ekspedycji. Można by się spodziewać, że po piątej z kolei wspinaczce, trudy całej wyprawy będą już dawać się we znaki. Nic jednak takiego. Zapewniono mnie, że z każdym kolejnym szczytem, panowie nabierają chęci na kolejne wyzwania. To dobry sygnał. Pozostawia wiele miejsca na spekulacje. Panowie odznaczają się jednak wyborną dyscypliną w kontakcie z mediami, więc temat rozpłynął się na wietrze.

Obserwując ogromne zainteresowanie akcją, widoczne nie tylko w mediach społecznościowych, wyłania nam się większy obraz przedsięwzięcia. Panowie, świadomie czy nie, wykreowali pewne zjawisko, które pozwala nam zredefiniować podejście do przestrzeni miejskiej - jaka by ona nie była. Decydując się na zdobycie Korony Warszawy, przy jednoczesnym przyjęciu wysublimowanej formy wydarzenia, poruszyli całą lawinę zdarzeń. Bez względu na dalsze plany członków ekspedycji, ostatnie wejście na Gnojną Górę, nie będzie ostatnim akordem tego, samorodnego już, bytu. Idee są wieczne, jak poucza Platon.

tekst i zdjęcia: Piotr