Wyprawa na Stare Miasto





















Zaopatrzeni w niezbędne instrumenta, krótko po południu, dnia 12 lutego, wyruszyliśmy "pokochać Starówkę". A mianowicie wziąć udział w mini grze miejskiej, o której wspominaliśmy miesiąc temu na łamach naszego blogu. Organizatorzy przygotowali trasę, na której znalazło się dwanaście lokali Staromiejskich, gdzie odnaleźć można było plakaty z pytaniami konkursowymi. Blisko połowa pytań dotyczyła samych lokali, np. ilu kmiciców jest w Kmicicu, kto był reżyserem filmu "La Dolce Vita" czy jakie dania z dziczyzny serwowane są w restauracji Przy Zamku (próbowaliście?). Inne zaś dotyczyły historii Starego Miasta i znajdujących się tam obiektów. Były to pytania o tyle ciekawe, że podczas poszukiwania odpowiedzi, można się było dowiedzieć naprawdę interesujących rzeczy, które często są pomijane w przewodnikach po Warszawie, a tym samym ukryte przed turystami.

Już w pierwszym lokalu, znajdującym się w kamienicy „Pod Gołębiami” na ulicy Piwnej 6, mogliśmy zagłębić się w historię warszawskiej Gołębiarki (powiedzmy to po warsiasku: kolombofilki), na cześć której nazwano to miejsce. Tą nietypową Warszawianką była Kazimiera Majchrzak, która zapadła w pamięć jako wyjątkowa miłośniczka gołębi, które dokarmiała na pobliskim Placu Zamkowym. Wieść niesie, że znała je wszystkie i nadawała im specjalne imiona, a całą swoją emeryturę przeznaczała na pokarm dla tych ptaków oraz zbierała datki na ich utrzymanie. Pasji tej nie zatrzymały nawet wydarzenia, jakie miały miejsce podczas II Wojny Światowej. Po wyzwoleniu Warszawy, jako jedna z pierwszych osób, wróciła do miasta i zamieszkała w jednej z częściowo zawalonych sieni na ulicy Piwnej. Nie były to jednak godne warunki do zamieszkania. W 1946 roku, po artykule Michała Gawałkiewicza, zamieszczonym w „Życiu Warszawy” („Wędrówka po Starym Mieście. Wśród gołębi i staromiejskiej biedoty”), pani Kazimiera wraz ze swoją sąsiadką Anną Grodzicką (również pasjonatką gołębi, hodowcą królików) otrzymała pomoc i opuściła Starówkę. Decyzję o wyprowadzce ułatwiło także rozpoczęcie prac nad odbudową miasta. W rok później zmarła, mając lat 70.

na ulicy Piwnej, ponad bramą, gołębie zaczarowane...


Na Szerokim Dunaju mieliśmy natomiast okazję podziwiać okazały Dom Szewców, którego bywalcem był z pewnością Jan Kiliński, z zawodu szewc, z konieczności pułkownik powstania kościuszkowskiego. Pierwsze wzmianki o warszawskich szewcach pochodzą z XIV wieku, kiedy to ówczesny monarcha zniósł opłaty za sprzedaż obuwia w obrębie grodu. Początkowo szewcy wykonywali swoją pracę w domach klientów, od których dostawali skórę na wykonanie zamówionego obuwia, potem zaś za sprawą Zygmunta III pojawiły się pierwsze jatki na ulicach Grodzkiej i Piwnej. Ówczesne prawo nie było jednak łaskawe dla wszystkich, czeladnikiem mógł zostać bowiem tylko człowiek z prawego łoża, który czynnie oddawał się obowiązkowym praktykom religijnym. Cechy rzemieślnicze stawały także na straży moralności swoich podopiecznych, surowo zabraniając śpiewania niegodnych pieśni, włóczenia się po gospodach czy grania w karty. Wszelkie przewinienia zaś karano nie tylko natychmiastowym wyrzuceniem z cechu, ale także srogimi batami. Dopiero później (w XVIII w.) ośrodkiem rzemiosła szewskiego staje się Wąski i Szeroki Dunaj, gdzie założona zostaje siedziba cechu tego zawodu, po połączeniu cechów ze Starej i Nowej Warszawy oraz Pragi, a wszelkie średniowieczne przepisy tracą na ważności, gdy wprowadzona zostaje zasada wolnego handlu. Od tej pory przemysł szewski zaczyna się rozwijać, przybywają nowi fuszerzy niezwiązani z cechami, pojawiają się pierwsze maszyny do szycia i pierwsze maszynowe zakłady, których pionierami w Warszawie byli Szlenkier, Lubelski, Temler i Szwede oraz pierwsze fabryki, zatrudniające ponad stu pracowników (fabryka Brochisa, Baumlecka). Szybkość wytwarzania obuwia oraz obniżka cen, doprowadza w końcu do upadku dawnych warsztatów, wśród których ostaje się jedynie firma Hiszpańskiego – najlepszego szewca warszawskiego w XIX wieku, wyrabiającego buty ręcznie na Krakowskim Przedmieściu. Obecnie w kamienicy "Domu Szewców" znajduje się siedziba Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych im. Jana Kilińskiego, a na jej fasadzie możemy podziwiać rysunki Jana Zamoyskiego, przedstawiające proces wytwarzania buta.
Po sąsiedzku od Domu Szewców, znajduje się gospoda Kwiaty Polskie, gdzie można było natrafić na pytanie dotyczące powojennego filmu, kręconego w tym lokalu. Film to dość znany o tyle, że został zrealizowany na podstawie powieści Stefana Wiecheckiego o tym samym tyle – „Cafe pod Minogą”. Jak wiele historii tego autora, ta również prawi o dziejach Warszawiaków podczas okupacyjnej zawieruchy, lecz tym razem akcja toczy się na Starym Mieście w lokalu u Konstantego Aniołka, a jej głównymi bohaterami są stołeczne szoferaki, odwiedzający to jakże osobliwe miejsce. „Cafe pod Minogą” zawiera esencję humoru Wiecha, gdzie królują warszawskie cwaniaczki, posługujący się osobliwą gwarą i potrafiący zawadiacko wyjść z każdej, nawet najtrudniejszej, sytuacji obronną ręką. 

Ulica Wąski Dunaj, poniżej kadr z filmu "Cafe pod Minogą"

O humorze Wiecha pisaliśmy niedawno w artykule „Humor, rzecz poważna”. Przypomnijmy zatem tylko, że „Cafe pod Minogą” i jej kontynuacja – „Maniuś Kitajec i jego ferajna” są jedynymi powieściami Wiecha, który znany jest przede wszystkim ze swych felietonów. Nic więc dziwnego, że w dziesięć lat po ukazaniu się książki powstał film, w którym zagrały największe sławy ówczesnego polskiego kina – Adolf Dymsza, Hanka Bielicka, Jerzy Duszyński, Feliks Chmurkowski, Włodzimierz Skoczylas i słynny odtwórca „warszawskich typów” Wacław Jankowski. Na planie pojawili się także, debiutujący na dużym ekranie (choć nie wymienieni w czołówce), Stanisław Tym oraz Leonard Pietraszak. Obaj w rolach młodych powstańców. W postać Jumbo wcielił się Mokpokpo Dravi, student pochodzący z Ghany. 

Kadr z filmu "Cafe pod Minogą"
Obraz ukazuje niezwykły komizm, zawarty w powieści Wiecha oraz ten niezwykle ujmujący klimat Warszawy z dawnych (i trudnych) lat. Można powiedzieć, że satyra i żart, wciąż pozostają najlepszym remedium na wszelkie ludzkie krzywdy. Na dowód zacytujmy słowa Piskorszczaka, oprowadzającego wycieczkę po Placu Zamkowym, które stanowią wprowadzenie do całej historii:




- Gdzież my się proszę rodaków z prowincji znajdujem. Znajdujem się na Placu Zamkowym. Jak sama nazwa nas poucza, powinien tu figurować zamek, ale nie ma. Faszystowskie szkopy, czyli hitlerowska nawała, sfajczyła go nam w roku 39., a potem dokończyła w 44. Ale dla nas, narodu budowlanego, to mięta z bóbrem, proszę wycieczki. Postawim sobie nowy zamek *. Nie takie rzeczy się stawiało. O ile nawet nie będzie ładniejszy, to z całą pewnością z większymy wygodami. Nie będziem się tu wtajemniczać w historie starożytne panowanie króla Zygmunta, bo w dziejach ojczystych jesteśmy wszyscy nienajgorzej oblatane. Tam znowóż powinien się zaczynać Nowy Zjazd, ale się nie zaczyna, bo się skończył. Nie ma. Z zamku egzystuje tylko jedna brama. Także samo z historycznego widoku na most Kierbedzia, Wisła się tylko pozostała do obejrzenia. Mostu nie ma.
- Stale pokazujesz nam pan to czego nie ma.
- Przepraszam, za pardon. Masz pan życzenie obejrzeć historyczne pamiątki, proszę bardzo. Już się robi. W przedwojennych naturalnych kolorach odrobiony formalnie Zamek Królewski, most Kierbedzia, rzeka Wisła toczy swoje mądre fale. Kto ma życzenie może być wystarczająco odstawiony na tak zwanym tle przez monumentalnego artystę fotografa, mojego braciszka Szmaję Piskorszczaka. Dzieło sztuki rzecz wieczna, a pamiątka dla dzieci się pozostanie. (…)
* w świetle ostatnich wypadków, trzeba wierzyć, że my, naród budowlany, postawim sobie także nowy most.



Choć Cafe pod Minogą jest lokalem fikcyjnym, pretendentem do jego spuścizny jest inna starówkowa restauracja – Zapiecek. Co prawda daleko mu do wiechowskiego pierwowzoru, ponieważ nie znajdziemy w niej tylu znamienitych gości, którzy zaskoczyliby nas niejedną opowieścią, wyciągniętą jak spod pióra Wiecha. Miejsce to ma jednak inną, godną do opowiedzenia, historię. Wiąże się z nim bowiem legenda warszawska, mniej znana niż ta o Syrence czy Bazyliszku, urzędującym nieopodal na Krzywym Kole.

Bohaterem Legendy o Zapiecku jest chłopiec o imieniu Kazik, który, będąc na targu na Rynku Starego Miasta, zapragnął mieć kosa, który by mu śpiewał na ramieniu. Jako, że nie stać go było na zakup rzeczonego ptaka, zatrudnił się u majstra na nauki. Pieczę nad nim przejęła jednak majstrowa, która nie mogła odmówić sobie pomocy domowej, ale zaniedbywała ona zarówno jego wynagrodzenie, jak i strawę. Kazik nie narzekał jednak, a głodny i zmęczony po pracy, przesiadywał na dachu jednego z domostw. I tam, któregoś dnia, dostrzegł kram rzeźnika, który tego dnia wyprawiał imieniny. Niewiele myśląc, zakradł się do sklepu i ukradł pęto kiełbasy, po czym wszedł do komina i ulokował się za piecem, by uniknąć pościgu. Roztropnie postanowił zostać w ukryciu przez kilka dni. Ostatecznie miał przecież co jeść. Kiedy okazało się, że sam opuścić kryjówki nie może, zaczął stukać i skrobać w ściany. Przestraszeni piekarze naraz zawołali majstra, by cegły wyjąć i stracha zza ściany przepędzić. Kiedy majster zrobił co swoje, oczom zgromadzonych ukazała się postać cała w sadzy i tynku, która szlochać zaczęła straszliwie. Tak się uśmiali z tego płaczącego diabła, że od tej pory placyk między ulicami Piwną i Świetojańską, gdzie go znaleźli, zaczęli nazywać zapieckiem.

Jak w każdej historii, tak i w tej odnajdujemy ziarno prawdy, na tym małym placyku bowiem znajdował się targ ptaków, słynący ze sprowadzanych z całego świata gołębi i ptaków śpiewających.

Wycieczkę po Starym Mieście zakończyliśmy w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, gdzie podziwiać można oryginalny średniowieczny fresk, odnaleziony podczas powojennej odbudowy miasta w kamienicy pod nr 22. Malowidło to, pochodzące z przełomu XIV - XV wieku, składa się z dwóch części. Górna półkolista wnęka przedstawia Chrystusa adorowanego przez anioły i świętych (tzw. Veraikon), w dolnej natomiast ujrzymy scenkę spotkania orszaków królewskich pod Jerozolimą, pt. "Pokłon Trzech Króli". O ważności tego dzieła świadczy fakt, że jest to jeden z nielicznych zachowanych zabytków malarstwa gotyckiego na Mazowszu.

Nie odmówiliśmy sobie także wstąpienia na jedną z obecnie odbywających się wystaw w Muzeum Literatury. Do końca marca br. można udać się w podróż po stolicy z lat 50. ubiegłego wieku, podążając śladami Złego - tytułowego bohatera powieści Leopolda Tyrmanda. Liczne fotografie i plakaty propagandowe, zawieszone na ścianach, stare wydania "Życia Warszawy" czy "Ekspresu Wieczornego", filmy z WFDiF na każdym przystanku i przedmioty z epoki, pozwalają doskonale wczuć się w klimat powojennej, kryminalnej Warszawy. Wystawa podzielona jest na kilka części, zgodnie z przemieszczaniem się Złego po ulicach miasta. I tak poznajemy miejsca już nie istniejące i te, które przetrwały do naszych czasów, choć w nieco zmienionej formie, jak np.: kino Atlantis, kawiarnia Lajkonik i Kameralna, bar Słodycz, hotel Polonia czy Bazar Różyckiego.


Co zaś tyczy się samej książki, wydana została po raz pierwszy w 1955 roku przez wydawnictwo Czytelnik i do dziś uznawana jest za najlepszą powieść kryminalną czasów PRL-u. Głównym bohaterem jest samozwańczy obrońca miasta, który toczy niekończącą się walkę z chuliganami i całym warszawskim półświadkiem. Akcja powieści rozpoczyna się na Placu Trzech Krzyży, gdzie przed kioskiem Juliusza Kolodonta (znajdującym się na miejscu dawnej kamienicy browaru Haberbush i Schiele) przez bandę chuliganów napadnięta zostaje młoda kobieta, a do całej akcji niepostrzeżenie wrąca się Zły, pokonując przeciwników. Dalej mamy pościgi, bójki, podekscytowane panie, randki przy piwie i całą gamę nietuzinkowych postaci, a całość dopełniają barwne i precyzyjne, lecz lekko ironiczne opisy miasta. Tyrmand tak dobrze porusza się po ulicach Warszawy, ukazując życie i zwyczaje ówczesnych mieszkańców Stolicy, że powieść śmiało może być traktowana jako przewodnik po powojennej Warszawie, o której autor pisze m.in. tak:
W Warszawie łapie się życie na gorąco. Prężność tego miasta zdumiewa, w pewnych wypadkach demoluje, w innych jest uciążliwa i dezorganizująca, jeszcze w innych uszczęśliwia swą dynamiką i każe optymistycznie wierzyć w przyszłość.
"Złego" nigdy dość, stąd w planach jest nakręcenie ekranizacji powieści. Zadania podjął się Xawery Żuławski, znany z reżyserii takich filmów jak Chaos czy Wojna Polsko-Ruska. Zdjęcia do filmu zaś mają rozpocząć się już od przyszłego miesiąca, więc jeśli gdzieś na ulicach Warszawy dostrzeżecie ludzi w prochowcach z podniesionym kołnierzem, z kapeluszami lub kaszkietami na głowach, biegającymi przed kamerami, będzie to zapewne ekipa filmowa Żuławskiego.

Na przyjemnym czas upływa szybko, więc nim się spostrzegliśmy, na rynku przywitały nas rozświetlone dekoracje, zawieszone nad lodowiskiem. A jako, że na wyprawę po Starym Mieście wyruszyliśmy w Tłusty Czwartek, postanowiliśmy zadość uczynić tradycji i wstąpić jeszcze do baru Karmnik na herbatę i pączka z marmoladą.




Dzień z pewnością zaliczamy do udanych, a to jeszcze nie koniec wrażeń jakie zgotowali nam organizatorzy gry. Przed nami trzy wydarzenia z cyklu "Odbijamy Starówkę": majowy "Festiwal Piwa na Piwnej" przypomni tradycje warzenia złotego trunku na tej ulicy, czerwcowe "Silent disco na Placu Zamkowym" będzie zapowiedzią gorącego lata, a lipcowy "Targ śniadaniowy" zakończy całość w niebanalnym stylu. Z pewnością będziemy informować o tych wydarzeniach na blogu, więc bądźcie z nami na bieżąco. Do zobaczenia na Starym Mieście!


zdjęcia:  Piotr
tekst: Iwona


Źródła: 
1. Gawałkiewicz Michał, „Po ruinach Starego Miasta z prawnuczką Jana Kilińskiego”, Stolica: warszawski tygodnik ilustrowany, nr 40-41, Warszawa 1982. 
2. Dyjeciński Jerzy, "Cech szewców", Stolica: warszawski tygodnik ilustrowany, nr 7, Warszawa 1949.
3. Film „Cafe pod Minogą”, rez. Bronisław Brok, Warszawa 1959. 
4. Oficjalna strona Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza (www.muzeumliteratury.pl
5. Tomkiewicz Władysław, „Freski gotyckie”, Stolica: warszawski tygodnik ilustrowany, nr 16-17, Warszawa 1949.