Chrystus Frasobliwy



Nie było rąk z pomocą ani życzliwych oczu
Gdy siadł zmęczony w cieniu, by spocząć na uboczu.
Załamał się biedaczek, rozejrzał po terenie
i poszedł łzy osuszyć w kapliczce przy Skansenie.
Spokojnie mógł rozważać zachowań ludzkich dziwy
i został już na zawsze Pan Jezus Frasobliwy. [1]

Jest to fragment wiersza Zofii Abramek. Inspiracją do napisania tego pięknego tekstu było spotkanie z przydrożną rzeźbą znajdującą się w skansenie lubelskim, ale Pan Jezus Frasobliwy przysiadł również w Warszawie na uboczu, a raczej – Na Uboczu – gdyż tak nazywa się jedna z ulic w dzielnicy Ursynów, przy której można go napotkać. Pieczołowicie odtworzony w rosnącej na niewielkim skwerku lipie, rozważa zachowań ludzkich dziwy. Wiąże się z nim ciekawa historia warta przybliżenia.

Późną wiosną i w lato łatwo przejść obok niczego nie dostrzegając, bowiem drzewo, w którym uwieczniono rzeźbę rozwinęło już pokaźną liczbę obrośniętych liśćmi gałązek. Wprawne oko dostrzeże jednak, że z wnętrza tej naturalnej korony spogląda na nas, z wysokości ok. półtora metra umęczona i zamyślona postać. Po krótkich oględzinach można zorientować się, że mamy do czynienia z postacią Chrystusa Frasobliwego - jest to popularne w sztuce chrześcijańskiej wyobrażenie Syna Bożego żywcem przeniesione ze sceny Męki Pańskiej, tuż przed ukrzyżowaniem. Postać przedstawiana jest w pozycji siedzącej. Jedna ręka obejmuje kolano, druga podtrzymuje lekko pochyloną do przodu głowę okoloną koroną cierniową. Na twarzy rysuje się wyraz głębokiej refleksji, zabarwiony nutą smutku i przygnębienia. W niektórych wariantach postać może występować w płaszczu, z trzcinką w dłoni oraz czaszką Adama umieszczoną pod stopą.

Takie wyobrażenie Chrystusa pojawiło się w sztuce chrześcijańskiej w okresie późnego gotyku (przełom XV i XVI wieku). Jednym ze źródeł inspiracji był zbiór drzeworytów Albrechta Dürera zatytułowany „Mała Pasja”, datowany na lata 1509-1511. Na tytułowym drzeworycie widnieje postać odpowiadająca całkowicie powyższej charakterystyce.

Frasobliwy zawitał początkowo do klasztornych wnętrz (głównie bernardyńskich). Postać taka zdobi np. barokowe organy w leżajskiej Bazylice Zwiastowania NMP oo. bernardynów. W wieku XVII motyw ów przeniknął do sztuki ludowej, gdzie do dziś zajmuje ważne miejsce, występując zarazem w niezmienionej od wieków formie. Jeszcze w XIX wieku rzeźby przedstawiające Frasobliwego znajdowały się przed niemal każdym wiejskim domostwem i w okolicznych kapliczkach niosąc ludziom pociechę i chroniąc od złego. Zdarzało się także, że konkretne rzeźby powstawały jako wota wdzięczności. Dla ówczesnych ludzi był przede wszystkim symbolem ludzkiego wymiaru cierpienia. Tak przedstawiona postać była bowiem uosobieniem ludzkich trudów, trosk i zmartwień. Stąd też, jego niesłabnąca popularność. Zdecydowanie największym uznaniem cieszył się na terenach południowo-wschodniej Polski, a w szczególności na Podkarpaciu. W Jeżowem (woj. podkarpackie) znajduje się Muzeum Figur Chrystusa Frasobliwego, które uzbierało już pokaźną (blisko 250) liczbę figur.

Historia ursynowskiej rzeźby sięga bodaj 2010 roku. Mówi się, że dorodną wówczas lipę powaliła burza. Ponoć wiatr złamał ją w połowie, wyrwał z korzeniami i pozostawił na pastwę losu. Niedługo później, tajemniczy Rzeźbiarz mieszkający w okolicy odwzorował w powalonym drzewie - tuż poniżej feralnego złamania - postać Jezusa Frasobliwego i wstawił drzewo na powrót do ziemi. W kolejnym roku, lipa wypuściła młode gałązki i obsypała się listowiem.

A rzeźba? Cóż, okoliczni mieszkańcy cieszą się z takiego „cichego” sąsiada i dbają o niego jak tylko można. Historia zatoczyła koło, Frasobliwy powrócił na zajmowane w XIX wieku miejsce, niosąc pociechę ludziom dobrej woli.

Ten ursynowski jest z resztą zupełnie wyjątkowy także dlatego, że znajduje się w „żywym” drewnie. Lipa jest drzewem długowiecznym, notabene bardzo cenionym przez dawnych Słowian, należy więc mieć nadzieję, że figurka przetrwa jeszcze wiele lat w niezmienionej formie.

Piotr Gruchała

[1] Zofia Abramek, Pan Jezus Frasobliwy, „Głos Garbowa” 2003, nr 7-8 (151-152), s. 12.