Kurpsioski sziszpałk


W kwietniu tego roku opublikowaliśmy tekst o figurce Chrystusa Frasobliwego, która znajduje się na warszawskim Ursynowie, Na Uboczu. Od tego czasu szukaliśmy informacji o autorze rzeźby. Po kilku miesiącach poszukiwania dobiegły końca. O sukcesie przesądził szczęśliwy traf. Autorem figurki okazał się, mieszkający po sąsiedzku, pan Krzysztof, którego udało nam się skłonić do rozmowy - tym samym, nadarzyła się sposobność, by wreszcie usłyszeć, jak to naprawdę z tym drzewem było. Przy okazji poruszyliśmy szereg innych tematów. Nieoczekiwanie natrafiliśmy też na wspólny mianownik w postaci doświadczeń lingwistycznych.

A więc jak to się ta historia z rzeźbą zaczęła? Opowieści, które krążą po dzielnicy, mówią, że na początku była burza.
Istotnie przeszła nad Ursynowem potężna burza i zwaliła tę dorodną lipę. To było w środę przed Bożym Ciałem (10 czerwca 2009, przyp. red.). Ja mieszkam nieopodal, więc na drugi dzień zaszedłem tam i widzę dziurę w ziemi i obok drzewo wyrwane z korzeniami i złamane w pół. Poodcinałem te połamane gałęzie, uporządkowałem trochę teren i przykryłem folią to, co zostało. Międzyczasie, skontaktowałem się z administracją i z proboszczem, ale już mi się coś zaczęło rodzić w głowie, więc przystąpiłem do pracy nad rzeźbą, choć nie było przecież wiadomo, co się z tym dalej stanie - czy to drzewo stąd zabiorą, czy będą nasadzać znów.

Jak długo trwał ten proces?
Samej pracy było na 3 dni, ale ten proces rozciągnął się na około dwa tygodnie. Ja po prostu miałem inne obowiązki jeszcze i nie pracowałem codziennie. I co ciekawe, każdy z tych dni, kiedy pracowałem nad rzeźbą, był inny tematycznie. Mnóstwo ludzi przychodziło do mnie, rozmawiali życzliwie, pytali o rzeźbę, o rzemiosło, przyglądali się. Rodziny z dziećmi też. Tym maluchom dawałem dłuta do ręki, objaśniałem. Obliczyliśmy nawet, ile to drzewo mogło mieć lat i wyszło nam około 45. Innego dnia, życzliwi podszeptywali, że to nie warto tego robić, bo ukradną, zniszczą, spalą, albo też: kto mi za tę pracę zapłaci? A przecież ja o żadnych pieniądzach nie myślałem. Kolejnego dnia ze swoimi problemami przychodzili ludzie, zwierzali się, aż się zacząłem zastanawiać, co ja w ogóle tam robię. I tak to mi się pracowało, a jak już rzeźba była gotowa, pogłębiłem ten dół, podjechałem samochodem i z pomocą okolicznych mieszkańców wstawiliśmy drzewo na powrót do ziemi.

To nie jest Pana pierwsze dzieło. Czy zajmuje się Pan rzeźbą zawodowo czy raczej hobbystycznie?
Lubię rzeźbić, bo to mnie wyspokaja, ale wykształcenia artystycznego nie mam, nie kształciłem się w żadnej związanej z tym rzemiosłem szkole. Może, gdybym miał odpowiednie narzędzia w dzieciństwie, to inaczej by to wyglądało. Niemniej jednak, od zawsze coś mnie wiązało z drewnem, z lasem, z naturą. Wychowałem się w pięknych okolicach Polski. Urodziłem się w Spychowie (na Mazurach przyp. red.) i tam mieszkałem do 7 roku życia. A potem wyprowadziliśmy się na Kurpie, do Puszczy Zielonej. To są tzw. Kurpie Zielone. Tam ani prądu, ani mechanizacji. Cisza, spokój, żurawie, barcie, których było dużo na Kurpiach. Coś wspaniałego. I jako taki mały chłopiec już coś próbowałem tworzyć, mimo braku narzędzi. Raz, jak wziąłem nóż kuchenny z domu, to miałem poważne kłopoty, bo były tylko dwa i każdy potrzebny.

Mógłby Pan wskazać inspiracje?
Widzi Pan, na Kurpiach, za młodu to nawet na buty do kościoła nie miałem, ale koniec końców kawałek świata zwiedziłem. Rzym, Paryż, Turcja. Zaglądało się tam do muzeów, oglądało zabytki i podpatrywało coś niecoś. Jeżdżę też na różne plenery rzeźbiarskie, do Myszyńca, do Kadzidła, Glinianki, Urli nad Liwcem. W Rogach, na Podegrodziu, jest przepiękny Skansen Rzeźby Monumentalnej Józefa Lizonia. Warto tam zajrzeć. Ja jednak staram się iść własną drogą, tworzyć po swojemu, tak jak czuję. Do tej pory tworzyłem w drewnie, ale ostatnimi czasy mierzę się z kamieniem.

Gdzie można napotkać Pana prace?
Jedna z moich rzeźb stoi w Powsinie przy tamtejszym Domu Kultury (kobieta w Wilanowskim stroju ludowym, przyp.red.). Dużo tych rzeźb się zebrało przez te wszystkie lata, ale ja ich nie sprzedaję. Ot, stoją w różnych miejscach. Oddam czasem jakiejś szkole czy do kościoła. Można powiedzieć, że tak dla siebie rzeźbię.

Jak wyglądają warsztatowe przygotowania?
To różnie bywa. Siadam do pracy kiedy mam ochotę, kiedy mi coś w duszy gra. Nie tak na akord. Najzwyczajniej, sprawia mi to wielką przyjemność i nie jest to czas zmarnowany. A jak już biorę dłuta i siadam do pracy, to wiem, że nie tworzę sam. Zawsze mam poczucie, że ktoś mi towarzyszy. Taki już ze mnie kurpsioski sziszpałk.

Wyczuwam Kurpiowską gwarę. Dobrze Pan mówi gwarowo?
Kurpsioski sziszpałk to moja sygnatura. A gwarę oczywiście znam. Przecież ja się tam w zasadzie wychowałem. W dodatku wśród tych ludzi, którzy byli wówczas perłami dla etnografów: Zofia Głoskowska, Stanisław Zyśk, Bolesław Zyśk, Franciszka Kupińska. W późniejszych latach, brałem też udział w konsultacjach prowadzonych przez prof. Jerzego Rubacha, który opracowywał zasady pisowni mowy kurpiowskiej, czy też prof. Barbarą Falińską, która zajmowała się pracami nad słownikiem naszej gwary.

Miałem przyjemność brać udział w wykładach profesora Rubacha, na których prezentował m.in. gwarę kurpiowską. Brzmiała pięknie, ale nie było łatwo się jej wyuczyć.
I ja, choć mieszkałem tam tyle lat, przyznaję, że nauka tej gwary to było trudne zadanie, a więc jakby kto chciał się teraz nauczyć, to same książki nie pomogą. Trzeba tam być na miejscu, trzeba to czuć i przede wszystkim trzeba chcieć. Teraz jak bywam na różnych spotkaniach tam na Kurpiach, to tych młodych to drażni wręcz, że rozmawiamy gwarą. Albo nie do końca rozumieją, o czym jest mowa, albo się wstydzą tego. Tak już się w mediach osłuchali z tym oficjalnym językiem, że uciekają od swojego. Ale dla odmiany, tu w Warszawie jak mam zajęcia z młodymi, to słuchają z wypiekami na twarzy. I tak jak nieraz o gwarze trochę pomówiłem i o kurpiowskich obyczajach, to nawet dzwonek tych młodych ludzi nie oderwał od krzesełek. 

Czy mogę poprosić o próbkę?
Zacëm to gwaró móźϊć, to łónå jϊest bardzo ćékawa jϊ takå sykownå, bo Kurpśe źelóne to nåród taky troche dźϊwny, łale jϊ må duzo ćékawośćϊ. Jak cłoźek tåm pojadźe, to dopśero jesce te ludźe co ńepowyńéraly, te starse, to moznå ćékawych rzécy od ńϊch sië doźedźeć. Ła ja jakëm tåm ńåskał, tóm jeźdźϊł takym rowerëm, cóm sobźe nårzóndźϊł. No jϊ takëm jeźdźϊł to tu, to tam, no jϊ z tëmi starëmi ludźåmi gådał. Ła łóńϊ ńély tyle róznych ćékawych łopoźeśćϊ. Jϊ łóńϊ łopoźådały mi ło róznych róznośćach. Jϊ hystorije, jϊ ło duchach, jϊ ło mårach, jϊ ło cårowńϊcach, jϊ ło djåbłach róznych, jϊ ło strasydłach co tåm gdźé só. No jϊ takëm śë wsłuchywał, jϊ to cóm łóńϊ ńϊ poźédźély, to tåm w źëmi zostało nasej do dźϊśaj. Jϊ jek pojade gdźékolźék, to z tëmi babkami jek pogådåm, porozmåźåm, to te ńéjscowe kurpśe, te młode, to ńe źédzóm ło cym my gadómy. Ła to babcysko zadowolóne, bo móźϊ: - No chłopce, mozëm sobźé pogadać jak to łu nas gadajó. [1]

Faktycznie ciężko dziś zasłyszeć czystą mowę regionalną, a przecież mamy trochę tych gwar w Polsce. I w samej Warszawie było niegdyś kilka, ale teraz są już w zasadzie wspomnieniem.
Mamy, mamy. Jak człowiek jeździ po tych wszystkich plenerach, to i różnych ludzi poznaje. Stąd też i po góralsku czy po śląsku mogę pogadać. Ale weźmy tę Warszawę: Praga, Wola, Czerniaków. Miałem tu takiego kolegę, Mariana, z Pragi. On pięknie mówił gwarowo, z takim charakterystycznym akcentem - No żesz ty w ząbek czesany, w tamte i z powrotem rozczochrana twoja marynara, rozumisz? Teraz już tak ludzie nie mówią.

Do gwary trzeba mieć śpiewny dryg. Pan, poza rzeźbiarstwem, zajmuje się również śpiewem.
Śpiewam w chórze tu w kościele (Ofiarowania Pańskiego, przyp. red.), ale i trochę kurpiowskich piosenek znam. Lubię śpiewać. Pan, widzę, też ma tu różne instrumenty. I dobrze, bo jak muzyka jest w domu, to i szczęście jest.

Włodzimierz Nahorny nagrał w ubiegłym roku płytę (Hope), na której pojawiły się melodie kurpiowskie (Macie dziadku grosik; Jakem jechał, tyś na ganku stojała; Moja mamo). Utwory są w jazzowych, instrumentalnych aranżacjach, ale przebija w nich piękna, ludowa nuta. Kurpie, widać, przyciągają artystów.
O tak. Jest przecież jeszcze Jacek Urbaniak czy Adam Strug. Oni wspaniale pracują nad muzyką ludową. Nie tylko kurpiowską przecież. Z kolei, mnie zawsze ludzie pytają, dlaczego te melodie kurpiowskie są takie smutne, nostalgiczne. A ja im mówię, że one powstawały w wielkiej biedzie i niedoli. Tęskno tam ludziom było za spokojnym życiem i to wszystko ma odzwierciedlenie w tych nutach i słowach. To też jest część kurpiowskiej duszy, tak jak język. Dlatego, jeśli pracuje się nad nowymi aranżacjami, ważne jest, aby i słowa zachowały tę wartość gwarową, bo w przekładzie to się wszystko rozmywa i traci też tę swoją autentyczność.

Wróćmy do ursynowskiej rzeźby. Obserwuję, że stale powiększa się o dodatkowe elementy.
Owszem, z czasem dorobiłem daszek, niedawno płotek z chrustu. Takie płoty były niegdyś na Kurpiach i na tym się wzorowałem. Ludzie też pomagają i dbają o to. Teraz ktoś ustawił doniczkę z kwiatami. Pamiętam nawet, że kiedy montowałem ten daszek, przyszła jakaś pani i tak stała bez słowa. Ja byłem zajęty pracą i sam też nic nie mówiłem, ale jak potrzebowałem pomocy, to podniosła ten daszek z ziemi i mi go podała. Do dziś nie wiem, kto to był. Stale takie rzeczy mi się przydarzają, że spotykam postacie, które mi pomagają. I nie wypiętrzam jakiś rzeczy niepotrzebnie, ale wiem, że w życiu nie jestem sam. Cierpliwość popłaca i proście, a będzie Wam dane.

To piękny sposób na życie: skupić się na tym co człowiekowi w duszy pięknie gra i nie martwić się na wyrost. 
Ależ oczywiście. Nie ma co tracić czasu na narzekactwo, na rzeczy nieistotne. Szkoda każdej minuty. Trzeba się skupić na tym, co dla człowieka ważne i ciekawe.

Panu się udało. Drzewo pięknie rośnie, kwitnie, a rzeźba cieszy nie tylko oko, ale i ducha. Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.

[1] Zastosowano oryginalną pisownię, sporządzoną według wytycznych opracowanych przez prof. zw. dr. hab. Jerzego Rubacha. Nie można wykluczyć, że w zapisie znajdują się drobne błędy, wynikające z nieznajomości szczegółowych zasad pisowni. W zamyśle, chodziło tu jednak o przedstawienie charakterystyki gwary kurpiowskiej. Transkrypcja nie ma charakteru naukowego.