Si vis pacem, para bellum - Święto Wojska Polskiego


Kolejny rok z rzędu parada wojskowa z okazji Święta Wojska Polskiego ściągnęła mnóstwo ludzi. "Chłopcy malowani" wciąż wzbudzają emocje i zainteresowanie. Parady zawsze cieszyły się dużym powodzeniem, nie tylko w Polsce. Także dlatego, że wojsko, z racji swego charakteru, jest przecież gwarantem zachowania niepodległości. W tym roku wymowa święta zdaje się kłaść nacisk właśnie na ten ostatni aspekt. Źródeł zaniepokojenia trzeba oczywiście szukać na wschodzie.

Widać teraz wyraźnie, jak bardzo retoryka gadających głów ze szklanego ekranu zmieniła się w ostatnich miesiącach. I tak, wraz z wybiciem 70 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, zaczęły pojawiać się głosy, że wolność nie jest dana raz na zawsze, że wymaga daniny krwi, poświęcenia itp. Przy tym, zwracano szczególną uwagę na paralelę między sytuacją Polski w roku 1939 i obecnie. Jednym słowem, z dnia na dzień sprawa bezpieczeństwa pojawiła się w dyskursie społeczno-politycznym.

Przemówienie Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z okazji Święta Wojska Polskiego utrzymane było w identycznym tonie. Wysłuchałem go w całości i przyznaję, że ciekaw jestem jaki wywoła oddźwięk, najeżone było bowiem oczywistościami, zakładam jednak, że dla wielu były to prawdy nagle objawione.

Tak nagła zmiana retoryki jest naturalnie powiązana z wydarzeniami za naszą wschodnią granicą. Jednak wszystkie te przemówienia, oświadczenia i dyskusje przypominają teraz swego rodzaju kampanię, mającą "przygotować" Polaków na ewentualną zawieruchę. Czy kości już zostały rzucone i pozostaje "wytłumaczyć" społeczeństwu, że nadchodzą ciężkie chwile? Znamienne w tym kontekście było przywołanie przez Prezydenta znanej łacińskiej sentencji: si vis pacem, para bellum / chcesz pokoju, gotuj się do wojny - rzecz dotychczas niespotykana w głównym nurcie polityczno-medialnym.

A jeszcze 8 (słownie: osiem) miesięcy temu, jeśli ktoś ośmielił się publicznie głosić, że nie wolno zaniedbywać armii, bo nigdy nic nie wiadomo, był medialnie linczowany za głoszenie herezji. Wobec takich osób podnoszono irracjonalne argumenty o tym, że żyjemy w spokojnej, pięknej i bezpiecznej Europie, w której wszyscy się kochają, tolerują wzajemnie, a wojna to przeżytek i generalnie wszystko co złe, już za nami. Takie postawienie sprawy potwierdzało tylko całkowity brak rozumienia historii i jej procesów. Pisaliśmy o tych sprawach całkiem niedawno w tekście historia magistra vitae est.

Cóż, dla każdego odpowiedzialnego polityka (oraz ludzi innych zawodów) kwestia bezpieczeństwa jest ZAWSZE aktualna. Tymczasem, przypomnieli sobie o niej także Ci, którzy jeszcze nie tak dawno raczyli nas bajaniem o powszechnym szczęściu i dobrobycie. Pamiętajmy, że mamy historyków za Prezydenta i Premiera, dlaczego więc tak późno? Lepiej późno niż wcale? Zgoda, ale czuję, że w razie kłopotów, znów skazani będziemy na improwizację. Znaczy, bez błędów się nie obejdzie, a skutki mogą być tragiczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz