Pasażerowie, dojeżdżający z Ursynowa i Mokotowa do stacji metra Centrum, mogli w ostatnim czasie obserwować intensywne prace wykonywane przy jednej nitce schodów (nie)ruchomych, prowadzących na górę na tzw. patelnię. Był czas, aby przyjrzeć się tym pracom dokładnie, bowiem kolejka jaka ustawiała się do schodów równoległych (prawdziwie ruchomych), skutecznie opóźniała dotarcie na powierzchnię. Od jakiegoś czasu jednak, pracownicy techniczni nie przychodzą już do pracy, a problem pozostał. Panowie zostawili po sobie jedynie dość kuriozalną informację o treści: Schody nie działają z powodu dewastacji. UWAGA: można korzystać.
Warszawiacy oczywiście nie takie rzeczy już widzieli, nie ma więc powodu podnosić larum. Chciałoby się jednak postawić kilka pytań. Zacznijmy od tego: któż jest autorem tej dewastacji? Pracownicy?! Czy to dlatego ślad po nich zaginął? I kolejne, chyba ważniejsze: co z tym fantem dalej? Czy będą dalsze próby ożywienia materii, czy raczej ten stan utrzyma się do dnia Sądu Ostatecznego? Oj, nie chciałbym wówczas zasiadać w zarządzie spółki Metro Warszawskie.
Warszawiacy oczywiście nie takie rzeczy już widzieli, nie ma więc powodu podnosić larum. Chciałoby się jednak postawić kilka pytań. Zacznijmy od tego: któż jest autorem tej dewastacji? Pracownicy?! Czy to dlatego ślad po nich zaginął? I kolejne, chyba ważniejsze: co z tym fantem dalej? Czy będą dalsze próby ożywienia materii, czy raczej ten stan utrzyma się do dnia Sądu Ostatecznego? Oj, nie chciałbym wówczas zasiadać w zarządzie spółki Metro Warszawskie.
Warszawa to oczywiście ogromny organizm, jej dzielnice współfunkcjonują
na zasadzie naczyń połączonych i należy to zrozumieć. Kto pamięta skecz kabaretu "Dudek", wie, że w związku z pogłębianiem mostu Poniatowskiego, nie działały windy na Muranowie. Wiadomo - współzależność. A że Stolica hołduje tradycji, można domniemywać, że ów system stale funkcjonuje. Nie trzeba będzie się zatem dziwić, jeśli usłyszymy, że ta niefortunna awaria schodów (nie)ruchomych nastąpiła w związku z niedawnym pożarem mostu Łazienkowskiego. Spłonął biedaczysko, ponieważ był niedostatecznie zanurzony w wodzie - a no to już prostej rady nie ma. Takich przykładów znalazłoby się więcej, ale po cóż tracić czas? I tak cała sprawa skończy się na zawracaniu Wisły kijem.
PG